sobota, 31 maja 2014

Marzenia senne

    

    Przy okazji ostatniego posta o książce "Pożeracz Snów" poruszyłam temat snów. Pomińmy książkę i skupmy się na samych snach. Jest to temat przewijający się stale w moim życiu, jak raczej u każdego. Ciężko znaleźć osobę, która stwierdziłaby, że nigdy w życiu nie miała żadnych snów. Nie oszukujmy się, jeżeli w dorosłym życiu możemy powiedzieć "nie, nie posiadam snów" to jeśli jesteśmy dzieckiem czegoś takiego stwierdzić nie możemy. Świat małoletniego jest tak bogaty w różnego rodzaju wrażenia, bodźce, które atakują z każdej strony, że gdy kładzie się na drzemkę, czy też dłuższy spoczynek pojawiają się przeróżne obrazy. Przyjemne, które mogą wywoływać uśmiech na ustach oraz te przerażające, po których budzi się z krzykiem i płaczem. Przestrzeń w jakiej żyje dziecko jest tak bogata, że wrażliwy niczym jeszcze nie skrępowany umysł widzi dużo dalej niż spętany przez lata życia w społecznych normach dorosły.

      Wszystko, co przeżyliśmy  w ciągu dnia magazynuje się w naszym umyśle, by nocą przerodzić się w przeróżne obrazy. Wydaje się, że im bardziej bujna wyobraźnia, tym bardziej ciekawe, odrealnione sny. Tutaj należy wspomnieć, że marzenia senne pojawiają się w fazie lekkiego snu, czyli najczęściej niedługo przed przebudzeniem. Wtedy właśnie dochodzą do nas różnego rodzaju odgłosy, które umysł przerabia po swojemu i tym sposobem dźwięk budzika przeradza się we wrzeszczącego potwora ;-) lub w cokolwiek innego. Pojętność mózgu jest przeogromna i zdecydowanie niezbadana.

     Zagłębiając się w temat, pytając znajomych można zauważyć, że ludzie, którzy posiadają pewną wrażliwość mają dużo bardziej barwne sny niż osoby, które bardzo realnie podchodzą do życia. Może to wynikać z niezniszczonego, emocjonalnego podejścia do świata, a raczej do bodźców, które kumulują się w umyśle. Przykre jest to, że osoby nadwrażliwe często traktowane są jako "kalekie". Społeczeństwo automatycznie odrzuca osoby, które odstają od normy. Często słyszy się takie uwagi: "nie maż się"; "nie bądź dzieckiem"; "dorośnij". Ale, co złego jest w nadwrażliwości? Dzięki niej można bardzo łatwo wczuć się w drugiego człowieka, a co za tym idzie zrozumieć jego postępowanie. To tak jak z czytaniem książki. Tutaj również wchodzimy w postać bohaterów by przeżywać to co oni. Nie musimy usprawiedliwiać ich czynów, ale możemy zrozumieć postępowanie.

     Mając barwne marzenia senne można by przypuszczać, że to niewyczerpane źródło tematów na książki. Jednak jeżeli kiedykolwiek próbowaliście spisać przygody wędrującego umysłu na pewno zauważyliście, że nie jest to tak proste jakby się wydawało. To co tam przeżywamy ma całkowicie odrealniony charakter, spotykamy postacie, które nijak mają się do rzeczywistości. Przeżywamy to bardzo mocno, będąc we śnie, ale gdy się przebudzimy i siłą rzeczy wracamy do świata, w którym żyjemy na co dzień emocje opadają, a tamten senny świat odchodzi w zapomnienie. Pamiętamy niewielkie fragmenty, zacierają się szczegóły. W marzeniach sennych umysł jest wolny i niczym nie skrępowany. Po przebudzeniu próbuje dostosować się do rzeczywistości i to dlatego tracimy cenne informacje z naszych marzeń sennych.

     O snach można dużo mówić, gorzej gdy chcemy coś z nich opisać. Myślę jednak, że jest to dobra baza wyjściowa na własne opowiadania :-)
    

poniedziałek, 26 maja 2014

Ellie i Colin na granicy jawy i snu






     Książkę "Pożeracz Snów" niemieckiej autorki Bettiny Belitz kupiłam jakiś czas temu w Księgarni Czytanie za oszałamiającą cenę 9,90 zł. Polecam zaglądnąć na Kalwaryjską 54, można znaleźć ciekawe książki za bardzo przystępne ceny :-) "Pożeracza Snów" nabyłam by przeczytać coś lekkiego i nieskomplikowanego. Wcześniej czytałam "Estetykę Japońską"(wszystkie tomy) z całą filozofią oraz słowem i obrazem, a przed nią "Kolor i Kultura" Johna Cage, a także parę zawiłych książek fantasy. Wrócę jednak do bohaterki dzisiejszego posta.

     Opis:

     Ona - wrażliwa, samotna, nie chce się pogodzić z przeprowadzką na wieś w lasach Westerwaldu.

     On - niesamowicie przystojny, intrygujący i groźny. Ellie wyczuwa, że tkwi w nim głęboka 
tajemnica, ale choć się boi - za wszelką cenę chce się z nim spotykać.

     To on - Colin Blackburn -  ratuje ją w czasie burzy i od tej chwili Ellie nawiedzają niesamowite sny, groźne i jednocześnie fascynujące. Sny, które prowadzą ją na granicę dwóch światów...

     Dzieli ich wszystko. Łączy tylko tajemnica.

     Ellie to siedemnastolatka, która przeprowadza się wraz z rodzicami na wieś. Nowa szkoła, nowe otoczenie, sprawia, że wrażliwa nastolatka nie może się odnaleźć w sytuacji. Oczywiście nieziemsko przystojny (jak dla kogo), bezwłosy na ciele (co kto lubi), tajemniczy Colin, od którego powinna trzymać się z daleka wzbudza w niej silną fascynację. I właśnie na tym opiera się cała akcja. Wszystko inne, a mianowicie dziwne sny, kambiony, zjawy oraz demony to tylko dodatek, który ma podtrzymać całą tę historyjkę. Czy to się udaję? Nie powiedziała bym. Zacznijmy od bohaterki: nudna, rozpieszczona i w dodatku płaczliwa histeryczka. Jej ukochany: nierozgarnięty, mało męski, sfrustrowany. Taki Pattinson z wiecznie skrzywioną, zbolałą miną. O reszcie się nie wypowiadam bo są w książce tylko po to by robić za tło. Co do akcji, jak to się wleczeeee. Ileż może być niepotrzebnych, nudnych, bezsensownych opisów? 

     Szczerze mówiąc przeczytałam parę recenzji i jestem mocno zdziwiona jak można chwalić tą książkę, która zdaje się być zupełnym nieporozumieniem. Stworzenie wspaniałej, pełnej grozy i napięcia atmosfery. Gdzie? Jak? Ja się pytam. Wspaniały świat widziany oczami nastolatki. O rzesz ty. Skomplikowane wątki? Tu ich nie ma. Może czytałam zupełnie inną książkę? A może po prostu jestem na to za stara? Wiek nastoletni dawno za mną, szukam więc w książkach czegoś więcej niż tani romans.

     Sięgając po książkę  o tytule "Pożeracz Snów" miałam jakieś znikome nadzieję, że coś tam o marzeniach sennych będzie powiedziane. Niestety zostało to bardzo po macoszemu potraktowane i bohaterka ślizga się na granicy jawy i snu z miernym wynikiem. Gdybym ja miała takie sny popłakałabym się, że są tak wyjałowione i płytkie. Autorce zabrakło chyba pomysłu jak tą historie ciekawie przedstawić i wyszła z tego papka.

     Ogólnie mam wrażenie, że książka jest powieleniem popularnych wśród nastolatków romansów z minimalną nutą grozy. Gdzie się podziali prawdziwi Nosferatu, przerażające demony i zjawy nie z tej ziemi na widok, których krew zastyga w żyłach? A przepraszam, to nie ten rodzaj książek.

     "Pożeracz Snów" to taki "Zmierzch" w wersji niemieckiej. Nawet bohaterowie są do siebie podobni. Rozmemłani, bez wyrazu i charakteru. Jeśli jacyś młodzi ludzie chcieliby przeczytać książkę Belitz, wolna wola, ale ja zdecydowanie odradzam. Nigdy nie myślałam, że będę żałować kupna jakiejś książki, a tu nie mogę powiedzieć żebym była zadowolona :-(

środa, 21 maja 2014

Mordimer w rekach Dorotki






     28 lutego miała premierę najnowsza książka Jacka Piekary "Ja, Inkwizytor. Głód i Pragnienie". Jeszcze jej nie kupiłam, ale jest w moich najbliższych planach. Myślę, że w czerwcu pojawi się w mojej kolekcji :-) Dzisiaj przedstawiam trochę wcześniejszą książkę "Ja, Inkwizytor. Dotyk zła". Okładka jest jedną z tych lepszych chociaż Mordimer ze swoja płaską twarzą wygląda na nieco zmutowanego ;-) Ale jest zdecydowanie lepsze niż to, co zrobili po wznowieniu "Sługi Bożego". Natomiast ilustracje są całkiem, całkiem. Pan Dominik Broniek niezaprzeczalnie talent posiada. Osobiście wolałabym by była to technika mieszana ewentualnie tusz albo gwasz. Szkice ołówkiem są właśnie tylko szkicami, a inne techniki dają większą plastyczność przez co otwierają się nowe możliwości. Może pan Broniek powinien sięgnąć po inne narzędzie? No, dobrze, skupmy się na treści.

     Opis:

     Dlaczego bogaty kupiec pragnie utopić we wrzącej smole ubóstwianego synka? Dlaczego zacny patrycjusz w okrutny sposób zabija ukochana żonę? Mordimer Madderdin musi wyjaśnić, jaka siła popycha ludzi do czynienia bezrozumnego zła.

     Mordimer wpada w miłosne sidła zastawione przez śliczną i urocza góralkę. Jak długo wytrzyma inkwizytor, którego nazywa się "miodowym placuszkiem" i "szafranowa babeczką"? I jak długo wytrzyma, by kierowany świętym obowiązkiem, nie zajrzeć do szafy pełnej trupów?

     W kolejnej książce o inkwizytorze mamy dwa opowiadania: "Dotyk zła" oraz "Mleko i miód". W pierwszej Mordimer jedzie do Wittlich by wyjaśnić sprawę zabójstwa. Szanowany, bogaty obywatel Robert Pleiss zabija swoją ukochaną żonę Esmeralde. Co było tego przyczyną? Kim tak na prawdę jest syn Marii Grolsch? W drugim opowiadaniu nasz bohater spotyka przecudnej urody dziewczynę o ponętnych kształtach. Mordimer spędza z Dorotką kupę czasu na przyjemnościach, ale kim ona jest skoro ma taki posłuch u największych zbójów, a przyroda przy jej chałupce zieleni się jak nigdzie indziej? 

     Historie są w lekkim stylu. Autor dał prowadzić akcję Mordimerowi i to on opowiada nam o swoich przygodach. W "Dotyku zła" śledztwo postępuje szybko, z każdym zdaniem dowiadujemy się czegoś nowego. Natomiast "Mleko i mód" to sielankowe rozleniwienie z tragicznymi wypadkami. Mimo wszystkich niewątpliwych plusów czyli humoru, lekkiego pióra, ciekawych historii i szybkiej akcji pozostaje pewien niedosyt w postaci głównego bohatera. Jest jakby mniej rubaszny w stosunku do poprzednich części, a to niezaprzeczalnie był atut całej serii o inkwizytorze. Mam nadzieję, że w następnych częściach Piekara wróci do takiego przedstawienia bohatera.

     Zarzut jaki mam do samego autora to pewna niekonsekwencja, co do pisania książek. Skacze z akcją rzucając bohatera to tu to tam. I tak mamy serię książek przedstawiającą dorosłego, doświadczonego Mordimera. Jedną przedstawiającą jego dzieciństwo(ni widu, ni słychu o kolejnych częściach) A teraz młody inkwizytor prowadzi nas przez swoje pierwsze sprawy. Pomijam, że nie wiadomo kiedy się można spodziewać kolej części "Necrosis. Przebudzenie" nie mówiąc już o innych książkach, które napisał i trwają w zawieszeniu :-( No, nic. Pozostaje tylko cierpliwie czekać.

     Książki Piekary polecam. Wsuwa się jak najlepsze danie, a przy tym poprawiają humor :-)


P.S. "Takeshiego" dalej nie widać. Przypuszczam, że zaginął gdzieś na poczcie i trzeba go spisać na straty :-( a tak się cieszyłam, że w końcu coś wygrałam.

wtorek, 13 maja 2014

Siedem Królestw pogrążonych w chaosie







     Jak pisałam w kwietniu zaopatrzyłam się w kilka książek za dość niskie ceny. Jedną z nich jest "Starcie królów", które miałam na liście książek do kupienia w postanowieniach noworocznych. Drugi tom powieści Georga R.R. Martina jest już w mojej kolekcji i został oczywiście przeczytany. Zachwyciła mnie jej grubość. Posiada aż 924 strony, wraz z mapami, opisami królów i ich dworów oraz różnych rodów, wielkich i małych.

     Opis:

     Żelazny tron jednoczył Zachodnie Królestwa aż do śmierci króla Roberta. Wdowa jednak zdradziła królewskie ideały, bracia wszczęli wojnę, a Sansa została narzeczoną mordercy ojca, który teraz okrzyknął się królem. Zresztą w każdym z królestw, od Smoczej Wyspy po Koniec Burzy, dawni wasale Żelaznego Tronu ogłaszają się królami. Pewnego dnia z Cytadeli przylatuje biały kruk, przynosząc zapowiedź końca lata - najdłuższego lata, jakie pamiętali żyjący ludzie. Najgroźniejszy wrogiem będzie zima...

     Po śmierci króla Roberta oraz nieopatrznym okazaniu "łaski" przez Joffreya byłemu namiestnikowi Eddardowi z rodu Starków, Siedem Królestw pogrąża się w chaosie. Robb Stark ogłasza się królem, to samo czyni Stannis Baratheon, jego młodszy brat Renly również zgłasza pretensje do tronu, a mamy przecież jeszcze króla Joffreya(którego prawa do dziedzictwa podważa właśnie Stannis) oraz piękną Matkę Smoków, Daenerrys Targaryen. Troche za dużo tych królów przez co nieuniknione, musi dojść do starcia. Kto wyjdzie z tego zwycięską? Trudno przewidzieć, gdyż autor już w poprzedniej części pokazał, że nie będzie oszczędzał bohaterów. W "Starciu Królów" również nie jest im lekko. Robb mimo sukcesów na polu walki musi się zmierzyć ze zdradą, wydawać by się mogło przyjaciela, a także ze smutnymi wieściami z Winterfell. Sansa wciąż jest zakładniczką i mimo że nadal jest narzeczoną Joffreya, nie jest to bynajmniej spokojny i przyjemny pobyt w Królewskiej Przystani. Arya podszywając się pod chłopca wciąż popada w nowe kłopoty. Jon Snow wyrusza za mur i spotyka dzikich. Bran miewa wilcze sny. Matka Smoków przemierza pustynie w poszukiwaniu miast i sprzymierzeńców. Jest jeszcze oczywiście Tyrion, który obecnie pełni obowiązki namiestnika, przez, co musi ciągle walczyć ze swą siostrą, królową Cersei.

     Jak widać w książce wiele się dzieje. Zdrady, spiski, krwawe walki, nieczyste polityczne zagrania. Bardzo okrutny i ponury świat, gdzie litość oznacza twoją słabość, co w dużej mierze może doprowadzić do śmierci. To świat twardych i nieugiętych. Albo się dostosujesz, albo zginiesz. Bohaterowie są wielowymiarowi. Nie można do końca powiedzieć, że ktoś jest zły lub dobry(no dobra, może z wyjątkiem Joffreya). Każda postać ma powody by czynić to, co czyni. Przy czym nikogo nie usprawiedliwiam z jego czynów, ale w czuwając się w daną postać wyraźnie można dostrzec, co nią kieruje. Czego można chcieć więcej? W szczególności, że autor, co i rusz zaskakuje czymś nowym, nieprzewidywalnym. Galopująca akcja sprawia, że chce się więcej i więcej.

     Jeśli chodzi o serial to o ile w "Grze o Tron" trzymano się akcji z książki, przy "Starciu Królów" nieznacznie zaczyna się to rozchodzić. Oczywiście nie wpływa to na fabułę i ogólnie całość została zachowana. To, kto z kim się gdzie spotkał, co mówił i takie tam drobnostki dla niektórych pewnie nie istotne i niezauważone. Jak dla mnie książka dużo lepsza od serialu, w szczególności, że wiele wyjaśnia zagadnień, których nie uwzględniono w wersji telewizyjnej.

      Książkę zdecydowanie polecam tak jak i poprzedni tom. Nie wiem, co będzie dalej, ale już mnie kusi, żeby kupić "Nawałnice Mieczy" :-)

P.S. Już miesiąc czekam na najnowszą książkę Kossakowskiej, którą wysłała do mnie Fabryka Słów. Mam nadzieję, że nie zaginęła na poczcie :-(

wtorek, 6 maja 2014

Will w mroźnej Skandii


   Kolejna książką, którą przeczytałam, ale przyznaję, że nie było to w ostatnim czasie, to "Zwiadowcy" księga III nosząca tytuł "Ziemia Skuta Lodem". Jej autor John Flanagan znany jest raczej młodszym czytelnikom. Jego książki skierowane są właśnie do tej grupy. 

     Opis:

     Na pokładzie wilczego okrętu Will i Evanlyn, pojmani podczas bitwy, płyną do Skandii jako jeńcy groźnego wojownika Eraka. Halt, mistrz i nauczyciel młodego zwiadowcy, złożył przysięgę, iż oswobodzi ulubionego ucznia. Uczyni więc wszystko, by tej przysięgi dotrzymać - gotów jest posunąć się nawet do wypowiedzenia posłuszeństwa swemu władcy. Skazany na banicję, zmierza na Północ, pokonując rozległe ziemie Galii. W tej wędrówce Halt ma nie byle jakiego sprzymierzeńca - towarzyszy mu Horace. Podróż opóźniają jednak nieustannie rycerze - rabusie. Horace nieźle sobie z nimi radzi, lecz jego biegłość w sztuce walki niektórych ludzi napawa lękiem, innych natomiast nadmiernie zadziwia. w rezultacie podróż nieoczekiwanie się przedłuża...Czy mistrz zwiadowców i młody rycerz zdążą na czas z odsieczą i uratują jeńców?

     Nasz młody krystaliczny bohater trafia do niewoli wraz z królewska córką. W zimnej Skandii muszą się zmierzyć z nienawiścią, zdradą i strasznym nałogiem. Will uzależnia się od ziela, które ma mu przynieść zapomnienie i ulgę w cierpieniu. Evanlyn stara się pomóc przyjacielowi i to ona organizuję ucieczkę i pomaga przezwyciężyć słabość. Groźny wojownik Erak nie jest tak straszny jak go malują. Przynajmniej jak się nie wchodzi w drogę i słucha jego poleceń. On również boryka się z problemami w swojej wiosce. Najlepszy zwiadowca, nauczyciel i przyjaciel Willa, Halt wyrusza na ratunek, a towarzyszy mu niezwykle prawy, choć można powiedzieć, że nieco powolny w myśleniu, przyszły rycerz Horace. 

     Książka jest bardzo nieskomplikowana. Prosty, schematyczny świat, łopatologicznie przedstawiona historia, bohaterowie, którzy są aż rażąco dobrzy. Plusy są takie, że Erak okazuje się nie taki zły, ale to i tak jest do przewidzenia, moralizatorski wątek o uzależnieniu Willa oraz podszywanie się pod pełnoprawnego rycerza przez nieskalanego Horaca. 

     "Ziemia Skuta Lodem" nie zaskoczy nas niczym niezwykłym, ale miło można spędzić z tą książką popołudnie. Jeśli chcecie odsapnąć od spisków, polityki, ciężkich wojennych scen to polecam zaznajomić się ze "Zwiadowcami" :-)

czwartek, 1 maja 2014

Książki - gotowe scenariusze

     Książek, które zostały przeniesiony na ekran jest więcej niż filmów, które oglądnęłam przez całe swoje życie, a było tego nie mało :-) Niektóre adaptacje były lepsze, niektóre gorsze, a jeszcze inne zatracały całkowicie sens oryginału robiąc z niego totalna papkę. Czy zatem warto ekranizować książkę? Myślę, że tak pod warunkiem, że będzie się dość wiernie trzymać pierwowzoru. Każde odstęstwo zmienia dobrze przedstawioną historię, a po co to robić skoro mamy niemal gotowe scenariusze.

     W ostatnim czasie w kinematografii można zauważyć pewną tendencję do robienia remake' ów (takie spolszczenie ;-), a wręcz remake' ów remake' ów. Jak inaczej nazwać filmy takie jak "Ja, Frankenstein" czy "Godzilla" nie mówiąc już o "Tarzanie", którego było na prawdę wiele adaptacji. Jakiś czas temu mieliśmy "Pamięć Absolutną"(film z Arnim miał zdecydowanie lepszy klimat, a Farrell to laluś, więc co tu dużo mówić) teraz jest "RoboCop". Mamy również niezliczoną ilość kolejnych części, gdzie akcja zarówno idzie naprzód przedstawiając kolejne przygody bohaterów jak i cofanie się w przeszłość. Tu dobrym przykładem jest zarówno "Batman" jak i "X - Men" oraz "Spider - Man", który doczekał się "Niesamowitego Spider - Man'a". Strach pomyśleć, co będzie w najbliższym czasie.

     Mam wrażenie, że producentom, reżyserom oraz scenarzystom brakuje pomysłów i wykorzystują to, co już mają. Podkręcają scenariusz do granic możliwości, a nieczęsto i absurdu z czego zazwyczaj wychodzi jakiś gniot. Przypomniałam sobie skecz kabaretowy, gdzie z "Janka Muzykanta" chcieli zrobić film akcji w stylu "Rambo" i to świetnie parodiuje jak ludzie z branży filmowej adaptują scenariusze. Rozumiem, że zarówno z filmów jak i grających w nich aktorów należy wycisnąć jak najwięcej, ale jeżeli mamy już bardzo dobry film, to po kiego czorta kręcić kolejny o tym samym. Chyba tylko po to by reżyser spełnił swoje marzenia o nakręceniu własnej wersji. A co z książkami? Jeżeli zachwycam się jakąś to mam prawo napisać własną wersje o tym samym? Chyba jednak nie o to w tym chodzi.

     Swoja drogą jeżeli branża filmowa jest wypalona z pomysłów dlaczego nie sięgną po książki. Wiem, że są reżyserzy, którzy tak robią, ale zazwyczaj przebijają się ze swoimi hitami twórcy, którzy wydali kupę kasy na promocję. Oczywiście zdaję sobie również sprawę, że popularni autorzy, krzykną sobie kolosalne ceny za adaptacje ich książki, ale jest bardzo duża rzesza młodych lub niszowych autorów, którzy mają bardzo ciekawe pomysły i może z nimi by się należało dogadać.

      Myślę, że film bardziej by zyskał gdyby autor napisał również scenariusz. Pisarz wie, które sceny można pominąć, a które są istotne. Zwykły scenarzysta wycina jak pasuje, dopisuje swoje sceny, przenosi akcje w inne miejsca i z czasem wychodzi całkiem odrębna historia, która biegnie innym torem niż oryginał.

     Z adoptowaniem książek wiąże się pewien duży minus, z którego reżyserzy powinni zdawać sobie sprawę nic nie zastąpi naszej wyobraźni i chociaż film będzie wiernym odwzorowaniem nie koniecznie musi się zgadzać z imaginacją czytelników. Jednym zdaniem film nie jest w stanie wygrać z książką :-)


P.S. To, że dużo czytam nie oznacza, że nie lubię oglądać filmów.